Dwa tygodnie temu miałem przyjemność uczestniczyć w konferencji UKSW dot. ochrony przed stresem. Większość uczestników stanowili studenci psychologii (głównie 2-3 rok), więc pomyślałem, że podzielę się z nimi trochę doświadczeniem.

Rozpoczynając wykład zadałem pytanie – ile potrzeba czasu, aby jako psychoterapeuci doprowadzili do zmiany w kliencie. Odpowiedź zwaliła mnie z nóg… Kilkoro studentów powtórzyło chórem – Głęboka zmiana musi trwać 2-3 lata.

Zdębiałem. Pytam się – skąd wiecie? Odpowiedzieli, że od wykładowców…

Wyobraź sobie teraz – grupę ludzi przygotowywanych na współczesnych szamanów (mowa o terapeutach), którzy na samym początku nauki, gdy jeszcze nie potrafią rozróżniać przekonań wspierających i blokujących, od wykładowcy, będącego swego rodzaju mistrzem i autorytetem, otrzymują wdruk: Zmiana MUSI trwać 2-3 lata.

Myślałem, że to przekonanie u terapeutów bierze się z praktyki, z tego, że mają niesamowicie mało narzędzi do skutecznej pracy. Jednak nie. To zwykłe pranie mózgu, po którym studenci będą robotami działającymi na podstawie zaprogramowanej matrycy… nawet jeśli będą mieli okazję dokonać szybkiej zmiany, po prostu jej nie zauważą…

Na szczęście po wykładzie okazało się, że jest wśród nich kilka osób myślących samodzielnie. Hura! Te właśnie osoby osiągną więcej niż inni. Dlaczego? Bo szukają. Bo nie wierzą na słowo. Bo sprawdzają. Bo chcą być bardziej elastyczni.

„Ciekawym” przekonaniem studentów było jeszcze: „Podstawą zmiany w pacjencie jest relacja z terapeutą i możliwość opowiedzenia mu o swoich problemach”. Bogini! Toż to woła o pomstę!

Jak wiele razy mówiłeś komuś o swoich „problemach” i nic to nie zmieniało? Jak często znałeś „przyczynę” swojego „problemu”, a on nadal był „problemem”?

Nie chciałbym pracować z robotem, który opiera się na programach sprzed 20 lat. To po prostu strata czasu.

Na podsumowanie wykładu siostry zakonne, które były na nim obecne podsumowały, że moje metody są niekatolickie i studenci nie powinni w jakikolwiek sposób mi wierzyć.

Powiedziałem im to samo – nie wierzcie mi, bo w życiu nie chodzi o wiarę, ale o doświadczenie. Sprawdźcie w praktyce – dopiero potem wysuwajcie jakiekolwiek wnioski.

Jak to dobrze być „niekatolickim” i nie ograniczać się jedną ramą. Ludzie są różni. Potrzebują indywidualnego podejścia zamiast jednej metody działającej jakoby na wszystkich.

Pozdrawiam,
Michał Jankowiak